sobota, 20 września 2014

Nasze stado. Poznajcie nasze zwierzaki :)

To jest nasz kot, nazywa się Puss. Wzięłyśmy ją z norweskiego schroniska. Jej właściciele oddali ją ponieważ kupili nowy dom i nie chcieli mieć już kota:]

Puss mieszka z nami od 3 miesięcy. Uwielbia wychodzić na dwór i jest wyjątkowo wyrozumiała w stosunku do naszego psa :)

Jest miłośniczką natury, poluje na myszy i małe ptaszki :)



Lukosława, dla przyjaciół Luka, zjawiła się w moim życiu w gratisie z K. ;)
Od razu bardzo się polubiłyśmy i traktujemy siebie jak członków rodziny. Jest najweselszym psem na świecie, jakiego znam :) miłośniczka mleka i polędwicy sopockiej ;)
Luka miała bardzo ciężki początek w Norwegii. Z Polski transportowana samolotem, w luku bagażowym.

Emocjonalny magiel.

Tak się czuję, jak w tytule. Jest sobota, a ja i moja głowa czujemy się jak świeżo wyprane w krochmalu i przeciągnięte przez magiel. 
Nie wiem czy to konsekwencje przedwczorajszych naszych kłótni, moich i K., czy to może ogólne zniechęcenie brakiem pracy i brakiem zajęcia.

Przedwczorajszy post był następstwem dziwnych zbiegów okoliczności...
Gdy wstałam w środę rano, było ok. Jak zwykle obudziłam się o tej samej godzinie co K., poprzytulałyśmy się chwilę, a ja wspominałam poprzedni wieczór, gdy udało mi się przenieść moją kobietę we wspaniały świat przyjemności, intymności i erotyki, by doprowadzić ją do najwyższego stopnia zadowolenia :) 
Dwie godziny później rozpętał się jednak istny "lesbo- dramat" -> jak czasem mawiam na problemy w związkach homoseksualnych, między kobietami. Chociaż może są to typowe problemy dla wszystkich par, nie wiem. 

Jako, że postanowiłam na dobre zająć się sprawami pracy jako psycholog w Norwegii, musiałam uporządkować dokumenty i przygotować je do wysłania do autoryzacji, bym dostała potwierdzenie od norweskiego urzędu o ważności mojego wykształcenia.
W związku z tym nie udało mi się wyjść po K. rano, gdy wracała z pracy. Nie jest tak, że jest to mój obowiązek, jednak często wychodzę jej na przeciw, gdy wraca z pracy, by było jej miło. Dziś tego nie zrobiłam, a dziś ona oczekiwała, że tak się stanie. Niestety nie poinformowała mnie o tym.

Gdy zobaczyłam smsa, informującego mnie o tym, że miło by było, gdybym po nią czasem wyszła, zrobiło mi się przykro. Zawsze robi mi się przykro, gdy oznajmia mi niezaspokojone potrzeby lub życzenia w taki sposób, jakbym nigdy nic z tych rzeczy nie robiła. A przecież dzień wcześniej wyszłam jej naprzeciw jak wracała z pracy, zrobiłam masaż i dałam możliwie największą rozkosz z mojej strony...
Zadzwoniłam do niej i po głosie słyszałam wyraźne zniechęcenie, wymieszane z nutką obrazy. Postanowiłam jednak nie nastawiać się negatywnie. Przywitałam ją tak jak zwykle, czułam jednak, że coś jest nie tak. Zaczęłyśmy rozmawiać. Ostatnio kieruję się zasadą, że skoro nie chcę się kłócić, to postaram się do owej kłótni nie doprowadzić. Niestety, aby do niej nie doszło, potrzebna jest współpraca dwóch frontów. U nas tego brakuje. Tak długo jak ja jestem spokojna, K. odzywa się prowokacyjnie. W momencie, gdy moja cierpliwość się kończ i informuję ją o tym (zwykle jestem już wtedy na granicy spokoju i złości), z ust K. wylewają się słowa, które jak upierdliwe komary, próbują Cię kąsać, a to z jednej strony, a to z drugiej. Gdy już nie wytrzymam i wybuchnę, z K. jakby uchodzi powietrze. Jakby od razu cała złość jej uleciała, w momencie, gdy ja wskakuje na jej najwyższy level. Ciężko nam się wtedy dogadać, ja jestem zła i z trudem myślę racjonalnie...padają słowa, których później żałuję itd.

Tak tez było w ową środę. Zastanawiam się teraz, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Nie byłam w wielu związkach heteroseksualnych, jeszcze mniej było moich związków homoseksualnych. Jest to mój pierwszy związek, poważny na tyle, by planować wspólną przyszłość...mimo iż mam już swoje lata...Chciałabym, żeby takie drobne sprawy nie wpływa na mnie tak silnie. Przecież to była drobnostka. A jednak rozpętała burzę. Jak się okazało, też jestem niezłym zapalnikiem do lesbo-dramatów.

Takich drobnostek było mnóstwo w historii naszego związku, na tyle dużo, że ze dwa razy podczas bardzo poważnych rozmów, resetowałyśmy listę zapamiętanych boleści. Może dlatego spadła mi już odporność.

Mi się teraz marzy bycie, tak po prostu. Chciałabym z K. pobyć w związku, pożyć, bez analizowania, bez pretensji typu "nie zrobiłaś tego albo tamtego". 
Ciekawa jestem jak to wygląda w innych związkach. Może ktoś się kiedyś tu podzieli swoim doświadczeniem :)

czwartek, 18 września 2014

Sratatata.

Wydarzenia dnia codziennego nie pozwalają mi na kontynuacje arcyciekawej trylogii o podróży do Polski. 

Swój stan określiłabym jako: sił brak. Po opisywanym wcześniej odświeżeniu i mobilizacji ślad zaginął. Może ktoś widział moją mobilizację, chętnie odzyskam.

Nie wiem już czy to ja jestem wariatką, pewnie tak. Napewno tak. Jak byłam na studiach (a studiowałam psychologię), odnajdywałam w sobie mnóstwo symptomów przeróżnych chorób psychicznych. Któreś z nich musiały być trafne. 

Nie chce mi się nawet pisać. Nie chce mi się nic. 

sobota, 13 września 2014

Po Gościach. Po pobycie w Polsce. Po przelocie z psem. Część II.

Tak się złożyło, że 1 września, wraz z odwiedzającymi nas znajomymi, leciałam z wizytą do Polski. Moim głównym zadaniem było przygotowanie naszej suczki do transportu do Norwegii. Razem z nią wracałam po tygodniu do Kristiansand. To wydarzenie zasługuje jednak na osobnego posta.

Czas na część drugą. Po pobycie w Polsce.

Mieszkamy nie daleko lotniska. Droga autobusem zajmuje niecałe 10 minut. Samolot wylecieć miał o 8.45. Mamy szczęście, że jest bezpośrednie połączenie z naszego miasta do Gdańska, w dodatku są to tanie linie. Bilet kupić można w naprawdę dobrej cenie, a przy odpowiednim wyprzedzeniu trafić się może świetna oferta :) Niestety godzina wylotu nie zbiega się jednak z żadnym autobusem jadącym od nas, by pojawić się na lotnisku w odpowiednim czasie :/ Ja wyjechałam samochodem z K., która wcześnie zaczynała tego dnia pracę. Nasi Goście zmuszeni byli do ponad 30 minutowego marszu na lotnisko :/ Z tego miejsca chciałabym też wszystkich przestrzec...jeśli lecicie tanimi liniami ZAWSZE DRUKUJCIE KARTĘ POKŁADOWĄ. Ja to zaniedbałam i za wydrukowanie karty pokładowej zapłaciłam więcej niż za swój bilet :P w dodatku musiałam być na lotnisku wcześniej...

Na lotnisku w Gdańsku byliśmy o czasie. W Polsce nie byłam 7 miesięcy. Dla jednych to dużo, dla innych mało. Dla mnie było to sporo. Cieszyłam się na ten przyjazd pomimo świadomości problemów rodzinnych (o których rozpisywać się nie będę). Stęskniłam się bardzo za przyjaciółmi. Zawsze wydawało mi się, że doceniam rzeczy drobne, które w połączeniu ze sobą, składają się na ogólną całość, czyli moje zadowolenie z życia :) w Norwegii doceniałam każdy szczegół, cieszyłam się każdą chwilą, by moc przetrwać momenty trudne. Wciąż jednak czegoś mi brakowało. Nie potrafiłam zwerbalizować, co to mogło być.

Zatrzymałam się u moich rodziców. Mój pokój bez zmian, odkąd się wyprowadziłam. Może porządek większy, ale to zasługa mojej mamy. Zawsze, gdy wracam do domu rodzinnego i jestem w moim pokoju, czuję spokój. Odkąd pamiętam, było to moje miejsce na Ziemi. Całość zaaranżowana była tak, by czuć się swobodnie, bezpiecznie i przytulnie. Mój pokój zawsze pełen był Gości :) ale to też w związku z lokalizacją mieszkania :P centrum miasta ;)

Wiem, że żyjemy w czasach postępu cywilizacyjnego, że jest Skype, internet, telefony komórkowe, facebook. Jestem na bieżąco z wydarzeniami życiowymi rodziny czy przyjaciół. Rozmawiam z nimi codziennie. Dlatego też, gdy spotkałam się z moim przyjacielem (znamy się 23 lata) nie rozmawialiśmy za dużo o tym co nas "gryzie", a skupiliśmy się na spędzeniu czasu ze sobą. Tego chyba własnie nam brakowało, zwyczajnego - tak jak kiedyś - posiedzenia razem, obejrzenia filmu czy wymiany zdań na temat gier na telefonach, w które obecnie gramy.
Tak samo było z rodzicami, nie rozmawiałam z nimi za dużo, jednak wspólne poranne picie kawy czy wspólny obiad okazał się być tym czego mi było trzeba. Przypomniałam sobie jak bardzo stadnym zwierzęciem jestem. Zrozumiałam, że większość moich wewnętrznych rozterek wynikała z niedostatku czynnika ludzkiego, obecnego wokół mnie. Jesteśmy w Norwegii z K. same, nie mamy jeszcze znajomych w stylu "towarzysze życia". Wolny czas dzielimy między siebie, ale może czas coś zmienić.

W ciągu tygodnia, gdy byłam w Polsce, udało mi się też zorganizować spotkanie znajomych z czasów liceum. Nazywaliśmy siebie wtedy "ziomki", a nasze spotkania "ziomkowymi spotkaniami" hehe. Nie widzieliśmy się w tym składzie może 2-3 lata. Okazało się, że dwie osoby już po ślubie, z czego jedna prawie się już rozwiodła. Jedna jest mamą od 16 dni i wygląda tak rewelacyjnie, że po prostu nie da rady nie zazdrościć. Inna - po Akademii Sztuk Pięknych - zmienia branże na ekonomię (świat zabija artystyczne dusze). Inna jak zwykle, a trwa to już od jakiegoś czasu, nie mogła przyjść bo coś tam. 
Siedziałam i patrzyłam na nich wszystkich. Ząbek czasu nie oszczędza nikogo i powoli przygryza nas;) Jednak nasze rozmowy...te same, co sprzed paru lat. Jakby się człowiek w czasie cofnął. Żarty, opowieści i wspomnienia. Poczułam ulgę, ziomki pozostały dalej takie same :)

Dobrze było przylecieć na chwile do domu rodzinnego. Sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu. Wcześniejsza wizyta znajomych i podróż do Polski postawiły mnie do pionu. 

środa, 10 września 2014

Po Gościach. Po pobycie w Polsce. Po przelocie z psem. Część I.

Uff...cóż to były za intensywne 3 tygodnie! Zaczynając od przybycia, wcześniej opisanych już, Gości, do których dołączyli kolejni Goście, później mój tygodniowy pobyt w Polsce, na koniec powrót do domu z naszym ukochanym pupilem (psem), którego zabrać do Norwegii planowałyśmy już długo. 
Od czego tu zacząć...może po kolei.

Najpierw "Po Gościach."

Goście byli u nas 10 dni :) przyleciała koleżanka z mężem, którą znam pięć, może sześć lat. Tak się składa, że dorzuciłam swoje 5 groszy by wspomóc jej znalezienie owego wybranka życia. W trakcie ich pobytu przylecieli kolejni znajomi :) obie pary z rocznym stażem małżeńskim.
Parę dni przed ich przyjazdem pierwszej pary miałam z moją partnerką ciężki czas, bardzo ciężki. To było 100 ton ciężkiego czasu, a ja nie wiedziałam już gdzie mam się łapać i podpierać by to wszystko unieść. Kłóciłyśmy się często, a ja z każdą kłótnią coraz poważniej myślałam o rozstaniu. Nie chciałam tego, ale nie potrafiłam już znaleźć innego rozwiązania. Denerwowała, ale też smuciła, mnie myśl porażki, łączy nas przecież miłość, a my rozrywałyśmy ją na strzępy i wplątywałyśmy w gierki słowne, sprawiając, że z każdym dniem traciła na wartości.
Gdy konflikt miedzy nami był już mocno zaogniony zjawili się Goście. Wtedy coś się zmieniło. W naszym domu zapanowała przyjazna atmosfera, którą wypełniły hałasy, śmiech, po prostu ludzie. 
Zrozumiałam wtedy, że tego nam brakowało, ludzi. Brakowało nam ludzi do porozmawiania, do pobycia z, do pożalenia się czy też zapytania o radę. Jaką ulgę poczułam, gdy opowiedziałam koleżance o moich awanturach z K. (ha! tajemniczy skrót dla mojej partnerki ;) ), a ona powiedziała, że mam się nie martwić, opowiedziała o tym, jak układa się miedzy nimi. Okazało się, że nie jest wcale inaczej niż u nas. Pomimo tego, że są w związku heteroseksualnym, to problemy podobne. Wiem też, że to żadne odkrycie, że wszyscy mamy podobnie. Dla mnie, w tamtym momencie, było to odkrycie na wagę złota. 
Bardzo potrzebny mi był punkt odniesienia, zagubiłam się w samotnych analizach, w poszukiwaniach sposobów działania i drogach rozwiązania konfliktu. 
Nie lubię porównywania się do innych, jednak w tym wypadku było mi to bardzo potrzebne. Myślę sobie, że w trakcie pobytu w Norwegii obie zdziczałyśmy trochę. Miałyśmy seria zadań do wykonania, poszczególne "levele" emigracji do zaliczenia. Stres, obcy język, brak pracy, później za dużo pracy...ze mną i moją partnerką jest chyba jak z kumulacją w Totolotka. Jeśli po drodze nie przejawimy celnych zachowań (nie trafimy "6" w wachlarzu emocji tej drugiej), następuje kumulacja, która trwa, trwa i trwa. Ostatecznie pada "6", zwykle jednak za późno, a "wygrana" z kumulacji nie zalewa nas milionami złotych i radością , a milionami złych słów i smutkiem. 
Złe emocje rozgonili Goście. Przywrócili stabilizację. Pomogli docenić to co już mamy, przede wszystkim pomogli docenić, że mamy siebie nawzajem. 
Jak to się stało? Nie wiem. Wspólnie spędzony czas, rozmowy i po prostu bycie razem pozwoliły nam znów doceniać siebie. Moją K. kocham tę samą miłością, ale z nowym powiewem świeżości :) 

Wiedziałyśmy też, że po pobycie Gości ja lecę na tydzień do Polski i czeka nas rozłąka, której nie lubimy bardzo, nawet w czasie najbardziej zaognionych kłótni. 

Naszym przybyszom z Polski podziękować muszę nie tylko za reanimację związku, ale też za przepyszne 4 dni z daniami z norweskich grzybów (wszyscy przeżyliśmy czyli jeść można), za odkrycie nowych szlaków spacerowych, za czarowanie nad wspólnym "kotłem" w kuchni (podziękowania dla żeńskiej części). Mam nadzieje, że udało im się odnaleźć u nas spokój i relaks.