wtorek, 30 grudnia 2014

Urodziny.

Dziś są moje urodziny. Tego dnia, 29 lat temu, padło na mnie. No i jestem.

Gdy zaczęłam pisać tego posta od tytułowego "Urodziny", od razy usłyszałam, że moje myśli zaśpiewały: "Dziś są Twojeeeee urodziny". Zdałam sobie sprawę, że nie wiem kto to śpiewa. Nie wiem też jak to leci dalej ;)
Wpisałam w gogle, które jak zwykle zna wszystkie odpowiedzi. Swoją drogą tradycyjne "Chuj wie", powinno zostać zastąpione "Google wie", jednak wydźwięk emocjonalny już nie ten, więc pewnie nigdy to nie nastąpi :P 
Kontynuując...wpisałam tekst piosenki, który pojawił się w mojej głowie...no i patrzę, jest tekst. Patrzę dalej, Ryszard Rynkowski...myślę "Ooo nieeee". Siedzę jednak sama, nikt nie widzi, więc odważnie czytam tekst. No i niespodzianka. Rysiek śpiewa:

Dziś są twoje urodziny 
Ktoś zadzwoni, przyjdzie ktoś 
Ale zanim wielki hałas zrobi świat 
Tak zwyczajnie ze mną w ciszy bądź 

Niech twe życie cię nie zdradzi 
No bo ludzie... 
Sama wiesz 
Może razem pomilczymy o tym, by 
Jeśli ma być źle 
to trochę źle 

Pomilczymy na tak 
O nadziejach i łzach 
Aby nasz mały dom 
Miał więcej dobrych stron 


I nie wiem, czy ze mną już jest źle...ale Rysiek trafił w dziesiątkę. 

Ile bym oddała, by tak sobie po prostu posiedzieć z Tobą. W moje i Twoje urodziny, skoro już są tego samego dnia. 
Być razem i czuć znów więź, oddanie, ciepło, wiedzieć, że mimo wszystko będzie dobrze, bo to przecież My...
No i nie bać się, że ta chwila zostanie zaraz przerwana, że w jednej chwili wszystko zniknie, przyjdą chmury gniewu, spadnie deszcz łez. 

Z drugiej strony, może własnie tak ma być. Może tak chce los, bo gdy mówisz, że szczęścia ze mną nie ma, znaczy to tylko jedno.
I choć boli mnie to przeokrutnie, może tak rzeczywiście jest. W końcu jesteśmy tylko ludźmi...

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Siatka smutku.

Ostatnio noszę przy sobie dodatkową siatkę smutku. Dodatkową, bo jedną miałam przy sobie już wcześniej. Los dał mi jednak po drodze jeszcze jedną, zupełnie za darmo. I tak sobie chodzę.

Świat wydaje mi się nieco inny, gdy noszę ten smutek. Nie mam swobody myślenia, działania. Ciągle trzymam te siatki. Nie mogę się też zatrzymać. A może mogę? Chyba się boję. Jeśli się zatrzymam to co wtedy? Smutek z siatki wyleje się na mnie i utonę? Może lepiej by było utonąć...sama nie wiem.

Strasznie się męczę, gdy tak idę. Niewygodne te siatki, wpijają mi się w dłonie. I chociaż bardzo tego nie chcę, wpadają wciąż nowe smutki, coraz cięższe.

Nie idę sama, obok idzie ktoś. Niby znajomy, ale jednak obcy. Też ma siatki. Pewnie niesie swoje smutki. 
Niby idziemy razem, ale dwiema oddzielnymi drogami. 


poniedziałek, 22 grudnia 2014

Pisanie posta to nie sprawa prosta!

Dawno mnie tu nie było. Ostatni post był....prawie dwa miesiące temu.

Tak sobie myślę, czym mogą być te niepełne dwa miesiące w porównaniu do całego życia. Jednak wydarzenia, które miały w tym czasie miejsce, można by rozłożyć na co najmniej pół roku...nie dziwię się, że jestem taka zmęczona.
Od czego tu zacząć...

W listopadzie przybyli teściowie. Pierwsza wizyta na obczyźnie u kochanej córki (mojej partnerki). Nie ukrywam, denerwowałam się trochę. Zastanawiałam jak to będzie, nie gościłam nigdy teściów. 
Rodzice mojej partnerki akceptują nas i traktują jak pełnowartościową parę (tak przynajmniej mi się wydaje), co jest dla mnie bardzo miłe i nie ukrywam, że cieszę się, że mnie tolerują. Wizyta krótka, bo tylko weekendowa, ale intensywna, obfita w polskie jedzenie, które przywieźli. Niestety wspaniała norweska jesienna pogoda nie zrobiła nam prezentu w postaci dnia ze słońcem, w dodatku ciągle padało. 

W związku z ich przyjazdem wspominałam początki mojego związku z K. Pracowałam wtedy u mojej mamy w sklepie monopolowym :P K. pracowała w jednej z firm, której produkty były u nas w sklepie. 
K. odpowiedzialna była za ich dostępność u nas i wielu innych sklepach.
Od razu wiedziałam, że to koleżanka "z tego samego podwórka". 

Pamiętam, że w głowie miałam straszny chaos. "Leczyłam się" wtedy z wieloletniej miłości do dziewczyny, która w gruncie rzeczy nie była tego warta. Ani dziewczyna, ani sama miłość. 
Pamiętam jak się wtedy czułam, gdy wiedziałam, że danego dnia K. przyjdzie do sklepu. Znacie motyle w brzuchu? Napewno znacie. Ja miałam całą kolonię. Udało nam się spotkać raz, później kolejny i kolejny...no i stałyśmy się parą.
Był moment, w którym zadałam sobie pytanie czy jestem pewna, że tego chce. Miałam, ciężkie do wytłumaczenia, przeczucie, że jeśli wejdę w ten związek to będzie się działo, ojj będzie, nie zawsze pozytywnie...
O ile wieloletnią miłość do poprzedniej dziewczyny mogłam wytłumaczyć zwykłą przyjaźnią, tu o przyjaźni nie było mowy. Moja mama dowiedziała się wtedy oficjalnie, że jestem z kobietą. Mój tata, brat, jego żona, moi przyjaciele...wszyscy dowiedzieli się wtedy, że jestem lesbijką. I co się wtedy stało? Cóż..nie było braw, gratulacji i imprezy ;) życie toczyło się dalej. 

Poznałam wtedy też obecnych teściów. Początkowo traktowali mnie z dystansem, zresztą z wzajemnością. Wiedziałam, że sytuacja jest trudna, że ojciec K., podobnie jak mój, nie akceptował w tamtym czasie naszego związku. Jakoś jednak się udało, od chwilowej rozmowy do rozmowy, początkowo w korytarzu ich mieszkania, później już na kanapie, na koniec przy kawce i ciastku przy stole. Jak to się stało? Nie wiem. Nie robiłam nic wbrew sobie, nie robiłam też nic wbrew im. 

Gdy jest między mną a nią źle, a ostatnio było bardzo źle...wracam wspomnieniami do naszych początków. Przypominam sobie ten czas, gdy nasza miłość stawiała pierwsze kroki. To jest moje koło ratunkowe, które rzucam samej sobie, gdy tonę w morzu złości i żalu, za wypowiedziane przez nią słowa i jej czyny. 

Szukam w sobie też spokoju i miłości w związku z nadchodzącymi świętami, które spędzimy w Norwegii, to już drugie Boże Narodzenie tutaj. My dwie i małe czarne pudełko z ekranem, które w magiczny sposób zmieści nasze rodziny, by dać nam chociaż na chwilę poczucie, że jesteśmy tutaj wszyscy razem. Chyba tęsknię...za rodziną, za przyjaciółmi, za Polską. 
Nie żałuję wyjazdu do Norwegii, ale teraz już wiem, że wraz z nim zaczęła się prawdziwa dorosłość. Ta zwyczajna, gdzie każdy pędzi za swoimi życiowymi celami, za pieniędzmi i Bóg wie za czym jeszcze. Tu nie ma miejsca na pomyłki i potyczki bez konsekwencji, tak by ktoś tego nie zauważył. 

Nie rozumiem też jeszcze jednego zjawiska, wraz z wiekiem ubywa mi nie tylko włosów, ale też przyjaciół. Obawiałam się, że jak wyjadę to może być tak, że kontakty się rozluźnią itd. Rzeczywiście, większość kontaktów się rozluźniła. Zobaczyłam też, ile kontaktów podtrzymywało się tylko dlatego, że to ja się odzywałam. Smutne. Mogłabym napisać, że to ich strata, ale czuję, że ja też coś tracę. 

Chaotycznie dziś na blogu. Zrzucam winę na chaotyczny przedświąteczny klimat.